sobota, 18 października 2014

Subiektywnie o Mistrzostwach Świata 2014 (cz. 1)

Mistrzostwa Świata 2014 miesiąc temu dobiegły końca. Złoto zdobyła Polska, prowadzona przez Stéphane'a Antigę i Philippe'a Blaina. Francja zakończyła turniej na 4. miejscu - na miejscu, które jeszcze przed startem siatkarskiego Mundialu zawodnicy, sztab szkoleniowy i kibice braliby w ciemno. W końcu to właśnie półfinał MŚ był celem Les Bleus.

Cel udało się zrealizować, ale podobnie jak w przypadku Ligi Światowej 2014 - chyba jakiś niedosyt pozostał. Tak niewiele brakowało do wymarzonego medalu. Dodatkowo mecz o brąz był moim zdaniem najsłabszym spotkaniem w wykonaniu Les Bleus na tym turnieju (pomijając okropne męczarnie z Portoryko na dzień dobry), a co gorsza - przegrali oni z drużyną, którą w tym roku pokonali trzykrotnie na Lidze Światowej i raz podczas samych MŚ, a więc z Niemcami. To pokazuje całe piękno siatkówki - możesz z kimś przegrywać raz za razem, ale w tym najważniejszym meczu wejść na wyższy poziom i wreszcie zwyciężyć.

fot. poland2014.fivb.org

Podopieczni Vitala Heynena zasłużyli na brązowy medal - z tym, że Francuzi również. Mam wrażenie, że Niemcy zachowali troszeczkę więcej sił na ostatnie dni Mistrzostw Świata. W przeciwieństwie do Les Bleus nie musieli się przemieszczać po Polsce - właściwie cały turniej spędzili w Katowicach, natomiast Francja odwiedziła w ciągu trzech tygodni Kraków, Bydgoszcz, Łódź i Katowice. Przeciwnicy - cóż, tu decydował ślepy los. Francja moim zdaniem miała trudniejszą przeprawę od Niemców. Nie chcę usprawiedliwiać wyniku "Trójkolorowych" ani umniejszać osiągnięcia siatkarzy Heynena. Po prostu wygrał lepszy.

Dla Francuzów ten czempionat był i tak wyjątkowo udany. Jak bardzo? Tylko jeden raz Les Bleus zdobyli medal Mistrzostw Świata - 12 lat temu, w 2002 roku w Argentynie na szyjach "Trójkolorowych" zawisły brązowe krążki. Tegoroczny siatkarski Mundial był zatem drugim najlepszym turniejem w całej historii francuskiej siatkówki. I o tym trzeba pamiętać :)

fot. Magdalena Gajek / siatkowkapofrancusku.blogspot.com

Przyznaję się bez bicia - nie wierzyłam, że Francja zagra aż tak dobrze. Liczyłam maksymalnie na miejsce 5-6, jeśli dopisałoby szczęście. Powiem więcej - bałam się, że Team Yavbou może mieć kłopoty z samym wyjściem z grupy D. W końcu była ona nazywana (nie bez kozery) grupą śmierci. A sam początek MŚ w wykonaniu Les Bleus nie był zbyt udany. Najpierw męczyli się z Portoryko, a wynik 3:0 absolutnie nie odzwierciedla tego, jak ciężko grało im się z podopiecznymi Davida Alemana. Francja nie potrafiła narzucić rywalom swojego rytmu gry, ale uznałam, że to kwestia nowej hali i stresu związanego z pierwszym meczem na turnieju. Jednak dwa dni później Francuzi przegrali 2:3 mecz z Włochami, który tak naprawdę powinni byli wygrać 3:0. I w tym momencie zapaliła mi się czerwona lampka, jak się okazało - niepotrzebnie.

fot. Magdalena Gajek / siatkowkapofrancusku.blogspot.com

Bardzo bałam się starcia z Iranem. Po pierwszym dniu MŚ to właśnie Persów stawiałam w roli faworytów do zajęcia 1. miejsca w grupie D. Prawdę mówiąc, niewiele pamiętam z meczu Francja - Iran, może oprócz szaleńczej radości Laurenta Tillie i jego zawodników. Te olbrzymie emocje kompletnie zawładnęły moim mózgiem ;) Uważam, że starcie z Iranem było swego rodzaju przełomem dla Francji. Wydaje mi się, że to zwycięstwo pozwoliło Les Bleus "odblokować się" psychicznie. Po czwartkowym spotkaniu z Persami było już z górki. Francja zaskakująco łatwo pokonała Stany Zjednoczone, a dzień później wygrała z Belgią 3:2 i zajęła 1. miejsce w grupie śmierci, sygnalizując tym samym innym drużynom, że będzie się liczyć w walce o czołowe lokaty. Nie przepadam za meczami z Belgią, bo reprezentacja tego kraju ma ewidentny patent na ogrywanie Les Bleus. Tym razem Francuzom udało im się zwyciężyć, ale...

fot. Magdalena Gajek / siatkowkapofrancusku.blogspot.com

No właśnie. Przez jakiś czas wydawało się, że "Trójkolorowi" triumf nad rywalami zza miedzy okupią stratą jednego ze swoich najlepszych zawodników, czyli Jenii Grebennikova. Gdy zobaczyłam, że Jenia w końcówce meczu zbiega z boiska jak oparzony, najpierw kompletnie nie wiedziałam, co się dzieje. A potem zobaczyłam grymas bólu na jego twarzy i już wiedziałam, że z jego dłonią jest kiepsko. Pierwsze, o czym pomyślałam, to jak Francja spisze się bez Grebennikova, bez swojego filaru w obronie i czy Nico Rossard jest w stanie w ogóle zastąpić swojego kolegę po fachu. Co gorsza - początkowo mówiło się, że Jenia złamał kość. Na szczęście skończyło się wybiciu palca z przemieszczeniem. Uraz nie tylko nie wyłączył Grebennikova z dalszego udziału w Mistrzostwach Świata, ale nie przeszkodził mu w zdobyciu nagrody dla najlepszego libero. W pełni zasłużonej.

A przy okazji Earvin N'Gapeth mógł spróbować przez chwilę swoich sił na pozycji libero :)

fot. Magdalena Gajek / siatkowkapofrancusku.blogspot.com

Po Krakowie przyszedł czas na Bydgoszcz i spotkania z dobrymi znajomymi z Ligi Światowej 2014 - Argentyną i Australią. Albicelestes po raz kolejny nie zdołali ograć Les Bleus, choć byli bardzo blisko urwania przynajmniej punktu rywalom. Właściwie kto wie, czy podopieczni Julio Velasco nie zwyciężyliby w tym starciu, gdyby wygrali trzeciego seta, granego na przewagi. Ostatecznie skończyło się na 3:1 dla Francji i zniszczonym laptopie scoutmana Francji. Taki sam rezultat (3:1) padł dzień później w meczu z Australią. "Trójkolorowi" spokojnie mogli zakończyć ten mecz w trzech partiach, ale najwyraźniej woleli spędzić troszkę więcej czasu w bydgoskiej Łuczniczce ;) Zresztą, panowie trenerzy byli w tak doskonałych nastrojach, że postanowili sobie pograć chwilkę w siatkówkę odbijaną:

fot. poland2014.fivb.org

W Łodzi Les Bleus pokonali Serbów 3:1, tym samym odsyłając ich do domu. Nie obyło się bez kontrowersji z sędzią i Benjaminem Toniuttim w rolach głównych. Miałam wtedy déjà vu. Już wyjaśniam - w meczu ćwierćfinałowym Mistrzostw Europy 2011 arbiter przy piłce meczowej dla Serbów odgwizdał błąd Toniuttiemu i Francja "wyleciała" z turnieju (cóż, wielokrotnie oglądałam tą jedną jedyną akcję i myślę, że rozgrywający wtedy nie zawinił). Nie wiem, czy tym razem kapitan Les Bleus się pomylił, bo w Atlas Arenie siedziałam w tamtym momencie daleko od siatki i nie mogę stwierdzić, czy pretensje Plavich były słuszne. Pozostawię to bez komentarza aż do chwili, gdy nie obejrzę powtórki tego meczu.

fot. Magdalena Gajek / siatkowkapofrancusku.blogspot.com

Dzień później Francja zmierzyła się z Polską. Od jakiegoś czasu nie mam wątpliwości, za kogo trzymać kciuki. Tak, w tej kwestii jestem bardzo mało patriotyczna ;) Cóż, Laurent Tillie był pewny awansu z grupy, więc zastosował manewr znany już z ME 2013 czy LŚ 2014 - posłał w bój swoje rezerwy. Zmiennicy zagrali naprawdę grali dobrze. Właściwie lepiej niż podstawowi zawodnicy. Earvin N'Gapeth ewidentnie chciał spędzić jednak więcej czasu na boisku i początkowo w kwadracie dla rezerw wyglądał mniej więcej tak, jakby strzelił klasycznego focha na cały świat i kawałek galaktyki ;) Potem już dołączył do kolegów, wyraźnie odprężonych, radosnych i zadowolonych z gry swoich zmienników. Francja co prawda ten mecz przegrała 2:3, ale okazała się najlepsza w kolejnej grupie śmierci. W losowaniu grup 3. rundy wreszcie los zaczął sprzyjać "Trójkolorowym" - trafili na Niemców i Iran, omijając tym samym Rosję i Brazylię.

fot. Magdalena Gajek / siatkowkapofrancusku.blogspot.com

I cóż, Francja po przenosinach do Katowic początkowo grała bardzo dobrze, błyskawicznie rozprawiając się z Niemcami 3:0 i na 99% zapewniając sobie awans do półfinałów. Potrzebowali już tylko jednego zwycięskiego seta. Gdy w starciu z Iranem Francuzi objęli prowadzenie 1:0, Laurent Tillie już niemal tradycyjnie posłał do boju rezerwowych. Podobnie zrobił Slobodan Kovać i dość niespodziewanie te siatkarskie "dożynki" przeciągnęły się do dwuipółgodzinnego starcia, z którego zwycięsko wyszli Les Bleus.

Przed półfinałem z Brazylią napisałam na twitterze, że "Trójkolorowi" powinni w tym meczu dać z siebie wszystko, bo Canarinhos są do ogrania. I byli. Naprawdę byli. Właściwie ten mecz wyglądał tak: Brazylia - Earvin N'Gapeth 3:2. Ale nawet tak genialny zawodnik, jakim jest N'Gapeth, nie dał rady w pojedynkę rozmontować brazylijskiej obrony. Zabrakło mu wsparcia w ataku, drugiego Francuza, który byłby tak pewny w ofensywie. Śmiem nawet twierdzić, że gdyby Antonin Rouzier zagrał tak, jak w trakcie fazy grupowej, to mielibyśmy finał Polska - Francja. Kropka.

fot. poland2014.fivb.org

Było mi jednak bardzo miło, że polscy kibice wspierali Les Bleus w półfinale z Brazylią. Nie wierzę, że nagle polscy fani zakochali się we francuskiej siatkówce. Wiadomo - z Francją Polska już raz na tych Mistrzostwach wygrała. Dodatkowo "Trójkolorowi" na papierze byli o wiele wiele łatwiejszym rywalem niż Canarinhos. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę z przyczyn nagłej sympatii Polaków do Teamu Yavbou, ale i tak czułam się niesamowicie w łódzkiej Manufakturze w strefie kibica, gdy nasi rodacy oklaskiwali każdy punkt zdobyty przez Francję :) Nawet jeśli zdawałam sobie sprawę, że jest to podyktowane głównie tym, żeby gospodarze Mistrzostw w finale trafili na łatwiejszego przeciwnika.

Tak, jak wspominałam wcześniej - mecz o brąz był w moim odczuciu najgorszym meczem Francji podczas tych Mistrzostw. I nie chcę o nim pamiętać. Myślę, Les Bleus byli nie tylko wykończeni całym turniejem (w końcu było to już ich trzynaste spotkanie na Mundialu), ale dodatkowo gdzieś w głowach i w nogach musiał im zostać mecz z Brazylią. To była Francja wycieńczona, wyglądająca trochę jak wyciśnięta cytryna, która nie pokazała nawet w 1/4 tego, co potrafi najlepiej. Les Bleus wyjątkowo źle zagrali w obronie, nie najlepiej w przyjęciu.

Brakło im sił, motywacji na pewno nie.

fot. Magdalena Gajek / siatkowkapofrancusku.blogspot.com


Francja jest czwartą drużyną świata. 

Naprawdę to olbrzymi sukces Les Bleus - piszę te słowa miesiąc po meczu finałowym i wiem, że tak właśnie jest. Teraz cała gorycz po porażce w ostatnim starciu gdzieś zniknęła. Pozostała duma i wielka radość z tego, że zawodnicy i sztab szkoleniowy na czele z Laurentem Tillie stworzyli coś wielkiego. Nie boję się tego powiedzieć: ten zespół jest niesamowity.

Wierzę, że to nie był jednorazowy wyskok. W tym momencie Team Yavbou musi pracować jeszcze ciężej, aby potwierdzić swoją klasę i utrzymać się w czołówce, a potem kto wie - może osiągnąć szczyt, siatkarski Mount Everest... Z tym, że droga do niego będzie bardzo wyboista i niezwykle trudna. Byle Francuzów nie porwała w dół jakaś lawina...


To był morderczy turniej, zwłaszcza dla zawodników, choć przyznaję - mnie Mistrzostwa również dały trochę w kość. Odwiedziłam trzy miasta - Kraków, Bydgoszcz i Łódź, przejechałam jakieś 1500 km, na halach spędziłam około 100 godzin, obejrzałam na żywo 25 spotkań. I było super, choć kręgosłup w pewnym momencie zaczynał pękać, nogi drętwiały, oczy nie wytrzymywały intensywnego światła. Co nie zmienia faktu, że chciałabym przeżyć te Mistrzostwa Świata jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze... A to zdjęcie zostanie w mojej pamięci już na zawsze:


MERCI YAVBOU!

0 komentarze to “Subiektywnie o Mistrzostwach Świata 2014 (cz. 1)”

Prześlij komentarz